ROZMOWY PRZED KRYNICA FORUM 2023

Robert Korzeniowski: Ludzie traktujący poważnie wartości Zachodu stanęli ramię w ramię z Ukraińcami


„Nasi ukraińscy koledzy nie poddali się ani na chwilę, a polscy sportowcy, którzy niejednokrotnie rywalizowali z nimi wcześniej, pomagali swoim rywalom-przyjaciołom w sposób dla nich i dla nas wszystkich bardzo oczywisty” – mówi Robert Korzeniowski, czterokrotny mistrz olimpijski, trzykrotny mistrz świata w chodzie na 50 km, zaangażowany we wspieranie ukraińskich sportowców.

 
Czy świat polskiego sportu odpowiednio reaguje na zbrodniczą agresję Rosji w Ukrainie?

Mamy tu przynajmniej dwa wymiary: ludzki i sportowy. W obu świat zachodni został postawiony przed niezwykle trudnym egzaminem. Mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem, że w każdym z tych wymiarów polscy sportowcy zdają egzamin znakomicie. W pierwszych dniach po rosyjskiej agresji zareagowali tak, jak większość polskich obywateli, czyli w duchu solidarności z napadniętym narodem starali się pomagać ofiarom – nie tylko zaprzyjaźnionym czy znajomym sportowcom z Ukrainy, ale po prostu wszystkim potrzebującym. W kolejnych dniach i tygodniach ta pomoc przybrała formę bardziej zorganizowaną. Mamy pobudowane z Ukraińcami bardzo silne przyjazne relacje i podtrzymując tam, gdzie trzeba, wsparcie humanitarne, staraliśmy się i staramy pomagać również w warstwie czysto sportowej, np. w zorganizowaniu treningu czy udziału w zawodach, ale też odbudowywaniu bazy sportowej i sprzętu oraz wszystkiego, co tylko potrzebne.

Część ukraińskich sportowców trafiła na front…

To prawda. Nasi ukraińscy koledzy nie poddali się ani na chwilę, a polscy sportowcy, którzy niejednokrotnie rywalizowali z nimi wcześniej, pomagali swoim rywalom-przyjaciołom w sposób dla nich i dla nas wszystkich bardzo oczywisty. I mówimy tu także o sportowcach aktualnie występujących, ich trenerach i całej reszcie sportowego świata.

Równocześnie wystawieni zostaliśmy na inną próbę: jak zachowywać się wobec Rosjan.

W rzeczy samej. W naszym wypadku trzeba było zająć stanowisko bardzo szybko i to w niezwykle popularnej dyscyplinie sportu, jaką jest piłka nożna: przypomnijmy, że 24 marca 2022 r. nasi piłkarze mieli zagrać z Rosją o półfinale baraży o udział w mistrzostwach świata. Stanowisko było jednoznaczne: PZPN zadeklarował, że Biało-Czerwoni nie przystąpią do gry w związku z rosyjską agresją na Ukrainę – nawet kosztem występu w katarskim mundialu.

Drudzy półfinaliści – Szwedzi i Czesi – zapowiedzieli bojkot drużyny rosyjskiej.

Jak pamiętamy, w efekcie tej wspólnej presji FIFA ukarała Rosję walkowerem i do meczu w Moskwie nie doszło. Swoją postawą doprowadziliśmy do strategicznej zmiany mentalnej. Proszę zważyć, że jeszcze chwilę wcześniej każdy obywatel kibic myślał o sportowej rywalizacji z Rosjanami, podobnie było ze sportowcami. A tu nagle zostaliśmy wszyscy postawieni przed wyzwaniem moralnym. W efekcie ludzie traktujący poważnie wartości Zachodu stanęli mentalnie po przeciwnej stronie barykady niż Rosja, ramię w ramię z Ukraińcami. Pamiętajmy przy tym, że proces odsuwania Rosjan od normalnej rywalizacji trwał już od jakiegoś czasu i w pewnym sensie wszyscy mogliśmy się przyzwyczaić do tego, że oni są z różnych względów na cenzurowanym, podlegają ograniczeniom.

Z powodu gigantycznej afery dopingowej do udziału w igrzyskach w 2016 MKOl dopuścił tylko tych, którzy nie byli karani za stosowanie niedozwolonych środków. W efekcie, prócz jednej osoby, nie pojawili się w Rio m.in. rosyjscy lekkoatleci, nie było też części wioślarzy, pływaków, kajakarzy, pięcioboistów.

No właśnie, począwszy od Rio – jakkolwiek to brzmi – widzieliśmy, że zależnie od sportu Rosjan albo nie ma, albo są dopuszczani warunkowo do zawodów. Po rosyjskiej agresji na Ukrainę atmosfera wokół zawodników z Rosji mocno się zagęściła: my, polscy sportowcy, słysząc o tym, że nasi ukraińscy koledzy musieli iść na front, by bronić ojczyzny, uznaliśmy, że byłoby niewyobrażalne rywalizować z Rosjanami na sportowych arenach jak gdyby nigdy nic.

Ale Zachód nie jest w tej postawie ani spójny, ani konsekwentny.

Niestety, nie jest. Rosjanie od początku starają się wszystkim narzucić taką retorykę, że polityka polityką, a sport to sport. Rosyjscy sportowcy bywają ostentacyjnie zdziwieni, kiedy Ukraińcy nie chcą im podać ręki; tak było ostatnio na mistrzostwach w szermierce. Równocześnie władzom Rosji udało się w wielu krajach świata zaszczepić własny punkt widzenia na wojnę w Ukrainie. Część społeczeństw podziela ich poglądy, część otwarcie ich nie odrzuca, inne widzą „jakiś spór”, nie do końca jasny dla nich, więc nie chcą się mieszać. Tak naprawdę grupa państw podzielających otwarcie naszą – umownie rzec biorąc: zachodnią – wizję tej wojny, z wszelkimi tego konsekwencjami, nie jest duża. Z punktu widzenia MKOl to jest góra czterdzieści narodowych reprezentacji.

Na 205 zrzeszonych w MKOl.

Właśnie. Efekt jest taki, że Rosjanie zaczynają się pojawiać na kolejnych międzynarodowych zawodach, z pewnymi ograniczeniami czy rygorami, ale jednak. I wtedy sportowcy z krajów takich, jak Polska, a więc z przyczyn moralnych bojkotujący udział Rosjan, mają wielki problem: jak protestować przeciwko wojnie, żeby samemu sobie nie zrobić krzywdy, móc radować się z rywalizacji i zwycięstw.

Czy takie wahanie nie działa na korzyść Rosjan?

Powtarzam: stosunek polskiego sportu był tutaj od początku jednoznaczny, ale nawet wtedy, gdy zapadła decyzja, że polska reprezentacja piłkarska nie zagra w barażu z Rosjanami, stało się to po długiej dyskusji. Pytanie brzmiało: czy jeśli nie zagramy, to nie stracimy miejsca w mistrzostwach świata, otwierając drogę do gry zawodnikom z kraju-agresora? Bardzo ważne okazały się jednoznaczne głosy gwiazd polskiej piłki z lat minionych, zwłaszcza Zbigniewa Bońka, ale także obecni reprezentanci dość szybko to sobie w głowach poukładali i zajęli stanowisko. Zarzucano Robertowi Lewandowskiemu, że tak późno się określił, a moim zdaniem były to zarzuty niesłuszne – sytuacja zaskoczyła wszystkich i wymagała chwili bardzo poważnego namysłu.

Ten namysł był i jest potrzebny także dlatego, że – powtórzmy – postępowanie Zachodu oraz federacji poszczególnych dyscyplin jest niespójne i niekonsekwentne. Zawsze jest obawa, że zostaniemy z tym bojkotem Rosjan sami…

Mamy w swoim gronie sportowców, którzy od pierwszego dnia tej wojny nie mieli cienia wątpliwości i od razu wiedzieli, co robić. Najbardziej widocznym przykładem jest tutaj Iga Świątek, która wykorzystała całą serię swych spektakularnych sukcesów do moralnej ofensywy. Ona od początku wytrąca świat tenisa ze stanu błogiego „business as usual”, przypomina, że rywalizacja, w której uczestniczy i w której biorą udział wszyscy sportowcy, odbywa się w realiach wojny; zarazem jednoznacznie wskazuje, kto jest w tej wojnie niewinną ofiarą, która się broni, a kto agresorem. Niestety, federacja Igi nie zdała egzaminu i Iga jako tenisistka ma od samego początku do czynienia z obecnością Rosjan w turniejach, różnymi formami manifestowania rosyjskiego tzw. patriotyzmu i prowokacjami wobec Ukraińców. Nasza mistrzyni przeciwko temu protestuje, cały świat to widzi. Uważam, że Iga robi wszystko, co do niej należy, i to jest naprawdę znakomite, wręcz bezcenne.

Sportowiec nie powinien się zamykać tylko w świecie sportowej rywalizacji?

Uważam, że każdy, kto wspiął się na sportowy szczyt, ma obowiązek moralny zrobić coś więcej niż samo tylko zdobywanie medali i pucharów czy ustanawianie rekordów. Stając na podium, otrzymujemy specjalny mandat społeczny. Możemy i powinniśmy go wykorzystywać do głoszenia i upowszechniania ważnych wartości. W dzisiejszych czasach jedną z takich wartości jest komunikowanie naszej niezgody na zbrodniczą agresję oraz na relatywizowanie tej strasznej wojny.

Rosja nie jest jedynym krajem, którego rząd prowadzi politykę mocno daleką od zachodnich wartości. W zmaganiach olimpijskich i na mistrzostwach świata widzimy wielu zawodników z państw autorytarnych, łamiących prawa człowieka, agresywnych… Czy to się nie kłóci z ideą olimpizmu niczym Berlin 1936?

Dotknął pan niezwykle ważnego problemu. Rosyjska agresja na Ukrainę przypomniała nam, przede wszystkim Europejczykom, o wartościach, które przez lata trzymaliśmy gdzieś z boku. Zmusza do reakcji, wyborów moralnych, trudnych decyzji i ich uzasadnienia przed opinią publiczną. W takich realiach bardziej rzucają się w oczy praktyki krajów i rządów, które my, na Zachodzie, uważamy za niemoralne czy naganne. Równocześnie uświadamiamy sobie, że dla narodów i społeczeństw, które mają inną historię i wrażliwość, odmienne podejście do polityki czy położenie geopolityczne, to, co robi Rosja – jest OK, i to, co w naszej opinii jest pogwałceniem praw człowieka – też jest OK.

I jak to się przełoży na rywalizację sportową w najbliższych latach?

Jestem już na tyle dorosły, że – niestety – potrafię sobie wyobrazić jakąś formę „normalizacji” udziału Rosjan w wydarzeniach, także tych ważnych, jak igrzyska olimpijskie. Demokracja to rządy większości z poszanowaniem praw mniejszości. Demokracja w zglobalizowanym sporcie, zapewne także w MKOl, zadziała tak, że sportowcy rosyjscy będą wracać. Przykładem są sporty, które już dziś dopuściły ich do rywalizacji. Może nie w pełni praw i bez oczekiwanego przez Kreml splendoru, ale to jest pierwszy krok. Taki jest światowy biznes i taki jest werdykt sportowej demokracji, w której my, z naszymi wartościami, stanowimy głośną i ważną, ale jednak – mniejszość. Mniej więcej 20 procent.

Nic nie możemy z tym zrobić? Tak trudno uświadomić np. Afrykanom, że w Ukrainie Rosja jest tym złym, a broniący się Ukraińcy – tym dobrym?

Ukraina to nasz sąsiad, od jej walki zależy poniekąd nasze życie, więc wszystko, co się tam dzieje, jest dla nas ważne, bliskie i w miarę jasne. Ale… wspomniał pan o Afryce. Weźmy więc taki Niger, gdzie junta wojskowa dokonała niedawno zamachu stanu i zamierza postawić obalonego, demokratycznie wybranego prezydenta przed sądem za rzekomą „zdradę stanu i działania na szkodę bezpieczeństwa państwa”. W reakcji kraje Wspólnoty Gospodarczej Krajów Afryki Zachodniej nałożyły na Niger sankcje i zagroziły interwencją militarną. A trzeba wiedzieć, że po sąsiedzku, w Mali i Burkinie Faso, obecne rządy też sprawują władzę po zamachach stanu, jak w Nigrze. I protestują przeciwko ewentualnej interwencji…

W ogóle liczba generałów u władzy jest w świecie całkiem spora.

Podobnie jak liczba rządów sprawujących władzę bez demokratycznego mandatu. Czy przeciętny Polak potrafi powiedzieć, co jest w Nigrze sprawiedliwe? Albo w Mali? Nie? To dlaczego przeciętny Afrykanin miałby wiedzieć, co jest sprawiedliwe w Ukrainie?

Smutne.

Tak. Ale powiem jasno i z całą mocą: cały ten stan rzeczy nie zwalnia nas z obowiązku głoszenia swojej prawdy i trzymania się swojego systemu wartości. Trzeba mieć swoje ideały, swój system wartości. Równocześnie jednak wierność ideałom nie może być tożsama z idealizmem oderwanym od realiów złożonego, zglobalizowanego świata. Musimy zatem bardzo ostrożnie i precyzyjnie wyważać proporcje, aby okazywać jasno niezgodę na zło, a zarazem robić to na tyle skutecznie, by nie paść ofiarą własnego idealizmu.


Robert Korzeniowski weźmie udział w jednym z paneli dyskusyjnych na Krynica Forum 2023: „Maraton solidarności. Jak polskie środowisko sportowe pomaga Ukrainie?”.

Zapisz się do newslettera