Dlaczego uchodźcy z Ukrainy nie zabiorą
Polakom pracy? 

 

Bez większego ryzyka można zakładać, że fala migracyjna z Ukrainy będzie miała pozytywne oddziaływanie na polski rynek pracy

 

O ile prognozy dotyczące koniunktury, inflacji czy kursów walut wobec nieuniknionych skutków wojny i sankcji są dramatyczne, o tyle perspektywy rynku pracy z uwzględnieniem olbrzymiej fali uchodźców nie powinny nas rozstrajać. I choć obecnie bardzo trudno jest budować scenariusze wysokiego prawdopodobieństwa, to jednak bez większego ryzyka można zakładać, że fala migracyjna z Ukrainy będzie miała pozytywne oddziaływanie na polski rynek pracy. Jestem zdumiona, kiedy czytam doniesienia o tym, że uchodźcy z Ukrainy odbiorą nam Polakom pracę i mam wiele argumentów przeciw takim tezom. 

 

Polski rynek pracy gotowy na falę uderzeniową 

Wojna i napływ Ukraińców do Polski odbywa się w czasie, kiedy polski rynek pracy cierpi na istotne deficyty podaży pracy. Zapotrzebowanie na pracowników jest ogromne i w ostatnim okresie nadal rosnące. Nawet mimo faktu, że na polskim rynku pracy jeszcze przed wojną zaangażowanie znajdowało blisko 1,5 mln pracowników z Ukrainy, rynek wydaje się nadal chłonny. Według firmy doradczej Grant Thornton, obywatele Ukrainy przyjeżdżający do Polski w ucieczce przed wojną nie powinni mieć wielkich problemów z zatrudnieniem w Polsce. Szacuje się, że w marcu 2022 w Polsce dostępnych było około 600-660 tys. wakatów. Najwięcej ofert pracy dotyczy sektorów: produkcyjnego, handlu, e-commerce, ale także budownictwa, branży IT, czy usług medycznych i paramedycznych (w tym w opiece senioralnej). 

Zatroskanych o to, czy 600 tys. miejsc pracy wystarczy do zabsorbowania ok. 2,3 mln osób, uspokajam. Po pierwsze, trzeba pamiętać, że do Polski trafiają dzisiaj głównie kobiety z dziećmi i osoby starsze. Po drugie, choć Polska jest prawdopodobnie dla migrantów krajem pierwszego wyboru, można zakładać, że pewna część z nich będzie poszukiwać swojej przyszłości w innych krajach UE. W efekcie można przypuszczać, że osoby, które już poszukują lub wkrótce zaczną poszukiwać pracy właśnie w Polsce, stanowią nie więcej niż 25-30 proc. liczby uchodźców z Ukrainy. W znakomitej większości przypadków uda się im podjąć pracę w branżach i na stanowiskach przeznaczonych dla kobiet. Warto przypomnieć, że nawet bardzo tradycyjne sektory takie jak produkcja czy transport oferują dzisiaj pracę w systemach wysoko zautomatyzowanych, więc zatrudnianie kobiet na stanowiskach operatorskich nie powinno być problemem. Od paru lat obserwuje się wzrost odsetka kobiet pracujących w tych branżach. Dodatkowo, uwzględniając wykształcenie i kwalifikacje pracowników z Ukrainy, można zakładać, że w jakieś części uchodźcy mogą zapełnić wakaty na stanowiskach specjalistów, na które w Polsce jest od paru lat wysokie i ciągle niezaspokojone zapotrzebowanie. Mowa tu itp. o lekarzach, pielęgniarkach, programistach, nauczycielach, itp. Wydaje się więc, że kobiety z Ukrainy w wieku produkcyjnym, zgłaszające akces do pracy zarobkowej, znajdą zatrudnienie i tym samym wypełnią luki w polskiej podaży zasobów siły roboczej. 

 

Ukraińcy w Polsce tworzą PKB 

Kolejny argument przeciw tezom o negatywnym wpływie uchodźców na polski rynek pracy dotyczy skali, w jakiej pracownicy ukraińscy przyczyniają się do tworzenia polskiego PKB oraz generowania zasobów Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Jeszcze przed rosyjską agresją na Ukrainę, pracownicy zza wschodniej granicy tworzyli blisko 13 proc. polskiego PKB. Nie ryzykując wielkiego błędu szacunku, można przypuszczać, że kolejne kilkaset tysięcy pracowników ukraińskich podniesie tą stawkę nawet do poziomu 20 proc. PKB. I odwrotnie – ewentualne utrzymanie poważnej luki w podaży pracy (bez zasobów pracowników z Ukrainy) mogłoby oznaczać dla polskiej gospodarki redukcję potencjalnego PKB, znacznie głębszą niż ta wynikająca z innych konsekwencji ekonomicznych wojny. Nie bez znaczenia jest też fakt, że – o ile mówimy o legalnym zatrudnieniu – Ukraińcy płacą składki ZUS i tym samym poprawiają kondycję polskiego systemu ubezpieczeń społecznych, który, jak wiadomo, od lat znajduje się w stanie permanentnego deficytu. 

 

Cały tekst prof. Anety Zelek przeczytasz na łamach portalu Nowej Konfederacji.

Komentarze są wyłączone.